Nasza Trasa |
Wielka Racza 2011, czyli wypad Mikołajkowy dwóch wielbicieli
turystyki górskiej – Mateusza i jej mamy
Jest dzień 3 grudnia, od dawna planowany wypad na Wielką
Raczę wreszcie się zaczyna. Trasa zaplanowana: pociągiem do Słowackiej granicy,
czyli Zwardonia, a następnie wzdłuż owej granicy do jednego z wyższych szczytów
Beskidu Żywieckiego – Wielkiej Raczy (1236 m.n.p.m) – i w końcu nocleg w
schronisku na wymienionym szczycie, a co dnia następnego, zobaczy się bo
prognozy nie są optymistycznie: ma padać śnieg. A wiec planowy wyjazd z Katowic
godzina 6:50, w Zwardoniu jesteśmy o 9:40 i tu wita nas dość nieciekawa pogoda:
deszcz i niski pułap chmur, lecz nam to nie straszne i po wykonaniu paru
pamiątkowych zdjęć na stacji kolejowej i w okolicach dworca ruszamy czerwonym
szlakiem. Już po 20 minutach marszu znajdujemy się w chmurach, gdzie
obserwujemy wspaniały widok: szać która pięknie zdobi drzewa i chmury
przewiewane przez przełęcze. Co jak co, ale takie zjawiska, szczególnie na
początku zimy potrafią być niesamowite.
Idziemy dalej mijamy kolejno Skalankę,
schronisko młodzieżowe pod tym samym szczytem, aż w końcu dochodzimy do
kolejnej przełęczy: Granicznej, gdzie dochodzi asfaltowa droga i żółty szlak ze
Słowacji. Ale uwaga owa droga, która jest w dość dobrym stanie, równo na
granicy polskiej się kończy, prostopadle do niej przebiega nasz czerwony szlak,
który z kolei ze strony polskiej jest ogrodzony drewnianym płotem(patrz
zdjęcie).
Wiec jak na polskie warunki nic nowego, aczkolwiek dość ciekawie to
wygląda, choć chyba powinienem napisać śmiesznie! No nic idziemy dalej teraz
czeka nas dość strome podejście, ale tylko 15-sto minutowe, po czym robimy
odpoczynek na kolejnej przełęczy. Tam mamy chwile by podziwiać widoki
wierzchołków szczytów wyłaniających się z poza chmur. Teraz chwile z góry po
czym dochodzimy do wykarczowanego lasu, od którego zaczyna się podejście pod
kolejny szczyt – Kikula(1087 m.n.p.m). Tam robimy przerwę, gdzie spożywamy
pierwszy na trasie posiłek. Jednak na szczycie wiatr wieje niemiłosiernie
więc szybko ruszamy w dalszą drogę.
Podążamy teraz trochę w dół, lecz cięgle
od wymienionego szczytu znajdujemy się w chmurach, dla wielu osób może się to
wydawać najgorsza pogada na wyprawy górskie, ale jeżeli chodzi o mnie uwielbiam
chodzić w takich warunkach, odczuwam wówczas panujący dookoła spokój i swego
rodzaju tajemniczość, a zdjęcia w tej mgle też ciekawe! Ale wracamy na trasę,
po około 30 minutach dochodzimy do źródełka co prawda zamarzniętego, ale gdy
byłem w tym miejscu parę lat wcześniej w porze letniej, było to idealne miejsce
by uzupełnić płyny zimną, czystą, źródlaną wodą, no nic idziemy dalej.
Wchodzimy w gęsty las i tak po parunastu minutach czeka nas ostateczne
podejście do celu naszej wycieczki. Ruszamy. Strome, męczące, ale ostatnie
takie w dniu dzisiejszym podejście, aż w końcu z gęstej mgły wyłania się
schronisko. Jesteśmy. Wchodzimy do środka z nadzieją ogrzania się, ale ku
naszemu zaskoczeniu schronisku mimo pory mikołajkowej jest zimne, puste i
jesteśmy na razie jedynymi turystami. Na szczęśnie, gospodarz szybko do nas
przychodzi i rozpala ogień w kominku, przy którym od razu siadamy. Jak to
pięknie jest siedzieć i grzać się w taki dzień przy żywym ogniu, szkoda tylko
że jesteśmy sami. Alee, po dwóch godzinach do schroniska dotarła również para
studentów, jak się później okazało Uniwersytetu Ekonomicznego. I tak całe
popołudnie przesiedzieliśmy przy ciepłym kominku opowiadając ciekawe historie,
które nam się przytrafiły, żarty, a także wspominając inne górskie wyprawy.
Wieczorem wiatr w końcu przegonił chmury, poszliśmy na taras widokowy, a tam
czekał na nas piękny widok: wspaniałe ciepłe barwy na niebie po zachodzie
słońca, widoczne Tatry a w kotlinach pełno migocących wiejskich światełek.
Widoki były fantastyczne, mogliśmy obserwować pięknie oświetloną Cadce,
Oscadnice, Żywiec, a także czeski Trzyniec. Ach ile było tych świateł, a gdy
głowę wzniosło się w gorę, oczom ukazywała się cała droga mleczna, co jakiś
czas przelatywała jakaś satelita ale zdarzały się też spadające gwiazdy! Widok
niesamowity i fantastyczny!!! Moglibyśmy
tak patrzeć w niebo parę godzin, ale był tak silny, zimny wiatr, że po
parunastu minutach wróciliśmy do naszego schroniskowego kominka. W końcu
przydzielono nam pokój więc idziemy spać!.
Następnego dnia gdy się obudziliśmy było biało i padał
ścieg. Od razu się ubrałem i ruszyłem w kierunku szczytu by uwiecznić panujące
warunki na fotografii. Zaczynała się prawdziwa zima. Po śniadaniu
zdecydowaliśmy że niestraszne nam warunki atmosferyczne i idziemy dalej wzdłuż
granicy do przełęczy Przegibek. W miarę gdy schodziliśmy w dół opady śniegu
zamieniały się w śnieg z deszczem, lecz nie przeszkadzało nam to. Gdy
przechodziliśmy wzdłuż rezerwatu Śrubita, podziwialiśmy piękne widoki starych
drzew, lub pni, porośniętych hubami, które w tej mgle nabierały jeszcze
lepszego klimatu! I tak po 2.5 godziny marszu docieramy do schroniska na
Przegibku. A tam spotykamy Mikołaja i inną zorganizowaną wycieczkę ! Od razu
się przyłączamy i razem śpiewaliśmy górskie piosenki i otrzymaliśmy skromne
prezenty w postaci słodyczy. Owa grupa była bardzo wesoła, organizowała już
mikołajki po raz kolejny z rzędy w tym schronisko i bardzo sobie chwaliła ten
wypad, a rzeczywiście mimo, iż byliśmy chwile było bardzo miło. Z tą grupą
razem zeszliśmy też w dół do Rycerki, rozmawiając w ten czas na temat swoich
górskich doświadczeń. I tak wiem że gdybym chciał iść na Rysy koniecznie na
szlaku muszę znaleźć się w okolicach godziny 5-6 rano, gdyż potem szlak w porze
wakacyjnej jest zbyt oblegany przez turystów, i wspinaczka staje się wręcz
niemożliwa, a poza tym pogoda w Tatrach zmienia się bardzo szybko! Dzięki
uprzejmości tej grupy zostaliśmy przewiezieni razem autokarem do Żywca, skąd do
Katowic dojechaliśmy pociągiem.
Zmęczeni, ale szczęśliwi i pełni wrażeń docieramy do domu
koło godziny 20 ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz