wtorek, 14 lutego 2012

Wielka Racza 2011 - Mateusz Herman

Nasza Trasa


   Wielka Racza 2011, czyli wypad Mikołajkowy dwóch wielbicieli turystyki górskiej – Mateusza i jej mamy
Jest dzień 3 grudnia, od dawna planowany wypad na Wielką Raczę wreszcie się zaczyna. Trasa zaplanowana: pociągiem do Słowackiej granicy, czyli Zwardonia, a następnie wzdłuż owej granicy do jednego z wyższych szczytów Beskidu Żywieckiego – Wielkiej Raczy (1236 m.n.p.m) – i w końcu nocleg w schronisku na wymienionym szczycie, a co dnia następnego, zobaczy się bo prognozy nie są optymistycznie: ma padać śnieg. A wiec planowy wyjazd z Katowic godzina 6:50, w Zwardoniu jesteśmy o 9:40 i tu wita nas dość nieciekawa pogoda: deszcz i niski pułap chmur, lecz nam to nie straszne i po wykonaniu paru pamiątkowych zdjęć na stacji kolejowej i w okolicach dworca ruszamy czerwonym szlakiem. Już po 20 minutach marszu znajdujemy się w chmurach, gdzie obserwujemy wspaniały widok: szać która pięknie zdobi drzewa i chmury przewiewane przez przełęcze. Co jak co, ale takie zjawiska, szczególnie na początku zimy potrafią być niesamowite.
Idziemy dalej mijamy kolejno Skalankę, schronisko młodzieżowe pod tym samym szczytem, aż w końcu dochodzimy do kolejnej przełęczy: Granicznej, gdzie dochodzi asfaltowa droga i żółty szlak ze Słowacji. Ale uwaga owa droga, która jest w dość dobrym stanie, równo na granicy polskiej się kończy, prostopadle do niej przebiega nasz czerwony szlak, który z kolei ze strony polskiej jest ogrodzony drewnianym płotem(patrz zdjęcie).

 Wiec jak na polskie warunki nic nowego, aczkolwiek dość ciekawie to wygląda, choć chyba powinienem napisać śmiesznie! No nic idziemy dalej teraz czeka nas dość strome podejście, ale tylko 15-sto minutowe, po czym robimy odpoczynek na kolejnej przełęczy. Tam mamy chwile by podziwiać widoki wierzchołków szczytów wyłaniających się z poza chmur. Teraz chwile z góry po czym dochodzimy do wykarczowanego lasu, od którego zaczyna się podejście pod kolejny szczyt – Kikula(1087 m.n.p.m). Tam robimy przerwę, gdzie spożywamy pierwszy na trasie posiłek. Jednak na szczycie wiatr wieje niemiłosiernie więc  szybko ruszamy w dalszą drogę. Podążamy teraz  trochę w dół, lecz cięgle od wymienionego szczytu znajdujemy się w chmurach, dla wielu osób może się to wydawać najgorsza pogada na wyprawy górskie, ale jeżeli chodzi o mnie uwielbiam chodzić w takich warunkach, odczuwam wówczas panujący dookoła spokój i swego rodzaju tajemniczość, a zdjęcia w tej mgle też ciekawe! Ale wracamy na trasę, po około 30 minutach dochodzimy do źródełka co prawda zamarzniętego, ale gdy byłem w tym miejscu parę lat wcześniej w porze letniej, było to idealne miejsce by uzupełnić płyny zimną, czystą, źródlaną wodą, no nic idziemy dalej. Wchodzimy w gęsty las i tak po parunastu minutach czeka nas ostateczne podejście do celu naszej wycieczki. Ruszamy. Strome, męczące, ale ostatnie takie w dniu dzisiejszym podejście, aż w końcu z gęstej mgły wyłania się schronisko. Jesteśmy. Wchodzimy do środka z nadzieją ogrzania się, ale ku naszemu zaskoczeniu schronisku mimo pory mikołajkowej jest zimne, puste i jesteśmy na razie jedynymi turystami. Na szczęśnie, gospodarz szybko do nas przychodzi i rozpala ogień w kominku, przy którym od razu siadamy. Jak to pięknie jest siedzieć i grzać się w taki dzień przy żywym ogniu, szkoda tylko że jesteśmy sami. Alee, po dwóch godzinach do schroniska dotarła również para studentów, jak się później okazało Uniwersytetu Ekonomicznego. I tak całe popołudnie przesiedzieliśmy przy ciepłym kominku opowiadając ciekawe historie, które nam się przytrafiły, żarty, a także wspominając inne górskie wyprawy.

    Wieczorem wiatr w końcu przegonił chmury, poszliśmy na taras widokowy, a tam czekał na nas piękny widok: wspaniałe ciepłe barwy na niebie po zachodzie słońca, widoczne Tatry a w kotlinach pełno migocących wiejskich światełek. Widoki były fantastyczne, mogliśmy obserwować pięknie oświetloną Cadce, Oscadnice, Żywiec, a także czeski Trzyniec. Ach ile było tych świateł, a gdy głowę wzniosło się w gorę, oczom ukazywała się cała droga mleczna, co jakiś czas przelatywała jakaś satelita ale zdarzały się też spadające gwiazdy! Widok niesamowity i fantastyczny!!!  Moglibyśmy tak patrzeć w niebo parę godzin, ale był tak silny, zimny wiatr, że po parunastu minutach wróciliśmy do naszego schroniskowego kominka. W końcu przydzielono nam pokój więc idziemy spać!.
   Następnego dnia gdy się obudziliśmy było biało i padał ścieg. Od razu się ubrałem i ruszyłem w kierunku szczytu by uwiecznić panujące warunki na fotografii. Zaczynała się prawdziwa zima. Po śniadaniu zdecydowaliśmy że niestraszne nam warunki atmosferyczne i idziemy dalej wzdłuż granicy do przełęczy Przegibek. W miarę gdy schodziliśmy w dół opady śniegu zamieniały się w śnieg z deszczem, lecz nie przeszkadzało nam to. Gdy przechodziliśmy wzdłuż rezerwatu Śrubita, podziwialiśmy piękne widoki starych drzew, lub pni, porośniętych hubami, które w tej mgle nabierały jeszcze lepszego klimatu! I tak po 2.5 godziny marszu docieramy do schroniska na Przegibku. A tam spotykamy Mikołaja i inną zorganizowaną wycieczkę ! Od razu się przyłączamy i razem śpiewaliśmy górskie piosenki i otrzymaliśmy skromne prezenty w postaci słodyczy. Owa grupa była bardzo wesoła, organizowała już mikołajki po raz kolejny z rzędy w tym schronisko i bardzo sobie chwaliła ten wypad, a rzeczywiście mimo, iż byliśmy chwile było bardzo miło. Z tą grupą razem zeszliśmy też w dół do Rycerki, rozmawiając w ten czas na temat swoich górskich doświadczeń. I tak wiem że gdybym chciał iść na Rysy koniecznie na szlaku muszę znaleźć się w okolicach godziny 5-6 rano, gdyż potem szlak w porze wakacyjnej jest zbyt oblegany przez turystów, i wspinaczka staje się wręcz niemożliwa, a poza tym pogoda w Tatrach zmienia się bardzo szybko! Dzięki uprzejmości tej grupy zostaliśmy przewiezieni razem autokarem do Żywca, skąd do Katowic dojechaliśmy pociągiem.
   Zmęczeni, ale szczęśliwi i pełni wrażeń docieramy do domu koło godziny 20 ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz